I stało się.
Rok 2013 można zaliczyć do historii.
Jakieś małe podsumowanie minionych 365 dni?
Jakieś małe podsumowanie minionych 365 dni?
Cóż, przede wszystkim najważniejszy fakt ubiegłego roku, to radosne napisanie pracy magisterskiej w trzy tygodnie, po którym to wiekopomnym zdarzeniu nastąpiła równie szalona obrona. I tak oto Karia zakończyła pięcioletnią edukację na FP.
Po obronie, pora znaleźć dobrze płatną pracę. Tak więc przez trzy miesiące owej roboty szukałam, a gdy takową znalazłam, tak siedzę w niej do dziś. W końcu pierwsza umowa o pracę to już nie żarty, nawet jeśli zajęcie to polega na tzw. mamieniu ludzkich serc i umysłów.
Jeśli chodzi natomiast sferę uczuciową roku 2013 to jest tak jak było, czyli bez zmian. Po kilku bowiem doświadczeniach bolesnych z przeszłości w zakresie wielkiego zakochiwania się, poprzestaję uparcie na związkach opartych na „lubieniu się” i koleżeństwie. I nic jakoś nie wskazuje, aby powyższy zwyczaj miał ulec zmianie.
Jest jeszcze jedno istotne zdarzenie roku 2013, o jakim muszę wspomnieć. To mój wielki powrót do blogowego świata.
Nie powiem, że było łatwo przestawić się na tryb pisania postów po prawie dwuletniej przerwie.
Ale dałam radę, trwam w tym i będę trwała.
Nie powiem, że było łatwo przestawić się na tryb pisania postów po prawie dwuletniej przerwie.
Ale dałam radę, trwam w tym i będę trwała.
Bo słowo blogera ma wielką moc sprawczą i może wirtualne góry przenosić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz