Dziś czwarta odsłona moich ciążowych perypetii.
Tu były wcześniejsze części z tej tematyki: Klik! (jadłowstręt), Klik! (zaparcia), Klik! (widmo dawnych zaburzeń odżywiania).
Teraz czas na kwestię mało przyjemną, związaną bezpośrednio z postem na temat zaparć...
Hemoroidy
vel guzki krwawnicze, są jedną z tym dolegliwości, co spędzają sen z
powiek wielu kobietom w ciąży. To nic innego, jak drobne naczynia żylne,
umiejscowione w odbycie i odbytnicy. Ma je każdy człowiek na świecie,
niezależnie od tego, czy jest w ciąży czy nie. Normalna, zdrowa osoba
czasem nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia tychże gagatków, gdyż
ich zadaniem jest dyskretne uszczelnianie naszego tyłka podczas
puszczania gazów i oddawania stolca.
Sytuacja
robi się mniej ciekawa, gdy przez nieprawidłowy przepływ krwi, guzki
zaczynają się znacząco powiększać. To prowadzi do wypychania owych
gagatków na zewnątrz odbytu, w trakcie np. silnego wysiłku (poród) lub
robienia twardej kupki (zaparcia). Takie wyjście hemoroidów na światło
dzienne często wiąże się z okropnym bólem oraz krwawieniem...
I to właśnie powyższe schorzenie mnie dopadło...
Zaczęło
się zgoła niewinnie, ot chciałam przyspieszyć proces oddawania
wyjątkowo upartego, twardego stolca i najzwyczajniej w świecie nieco
mocniej się "nadęłam". To owszem sprawiło, że owa czynność zakończyła
się sukcesem, ale jednocześnie w tym samym momencie poczułam
nieprzyjemne ukłucie, a podczas podcierania, zauważyłam ślady
jasnoczerwonej krwi na papierze toaletowym.
Nie
zwróciłam wtedy na to jakiejś większej uwagi, już wcześniej bowiem
zdarzało mi się takie delikatne, jednorazowe krwawienie podczas kupki,
zatem podmyłam się i wróciłam do swoich codziennych zajęć. Niestety,
wcześniej doznane kłucie nie ustępowało, na domiar złego zaczęło
przybierać na sile. Do tego doszło dziwne pieczenie oraz swędzenie.
Kolejna
wizyta w toalecie, tym razem na siku, była już niezwykle uciążliwa;
miałam wrażenie, że COŚ mnie rozrywa od środka, jakby grasował tam jakiś
dziki, głodny zwierz.
Szybko
zdiagnozowałam powód tychże boleści podczas podcierania się. Ot przez
papier toaletowy wyczułam wystający z mojej dupci masakrycznie bolesny
guzek, który wielkością był równy prawie śliwce.
Drogą
dedukcji doszłam do wniosku, że to nic innego, jak hemoroid zewnętrzny,
który musiał powstać podczas porannego załatwiania się... a teraz
uprzykrza mi życie.
I
to na tyle poważnie, bo - wierzcie lub nie - ale nie mogłam siedzieć,
nie mogłam chodzić, nie mogłam robić siku, nie mogłam puszczać gazów.
Nie wspominając o leżeniu na plecach.
Wszystko mnie piekło, szczypało, dosłownie skręcałam się z bólu...
Od
razu zaczęłam przeszukiwać Internet, aby znaleźć rozwiązanie i przede
wszystkim zlikwidować te okropne dolegliwości. Najczęściej polecanymi
medykamentami były maści oraz czopki doodbytnicze, a także nasiadówki
rozgrzewające z kory dębu. Gdzieś jeszcze wyczytałam o cudownych
właściwościach soku z cebuli, ale nie miałam aż tyle odwagi, co by ten
wynalazek testować na własnym tyłku.
W
międzyczasie poradziłam się jeszcze mojej pani ginekolog, czy aby na
pewno te wyszukane przeze mnie sposoby są bezpieczne dla kobiet w ciąży.
Tu od razu, bez zbędnego gadania, dostałam przykaz, aby kupić li maść
Procto Glyvenol i stosować ją według zaleceń na opakowaniu.
I tak też zrobiłam.
Rano
i wieczorem, po uprzednim podmyciu się, aplikowałam specyfik na guzka,
zaciskając mocno zęby, gdyż każdy dotyk był istną męczarnią. Oprócz
maści, dwa razy dziennie przez ok. 10-15 min, robiłam sobie nasiadówki w
miednicy, z ciepłą wodą oraz żelem do higieny intymnej z rumiankiem
lekarskim. Do tego doszła zmiana diety, czyt. rezygnacja z kawy mielonej
na rzecz zbożowej oraz spożycie większej ilości produktów bogatych w
błonnik, aby usprawnić pracę jelit i uniknąć zaparć.
Pierwsze
dwa dni takiej kuracji nie przyniosły jakieś znaczącej różnicy w moich
zmaganiach hemoroidalnych; niejaką poprawę zaobserwowałam dopiero na
trzeci dzień.
Gagatek
z rozmiarów śliwki zaczął się stopniowo zmniejszać i po tygodniu od
wspomnianych wcześniej wydarzeń, skurczył się do ziarenka grochu. I póki
co mi już nie dokucza.
Mimo
wygranej walki z hemoroidem jestem jednocześnie świadoma tego, że dziad
może mi towarzyszyć przez całą ciążą, a jego kulminacja egzystencjalna
nastąpi podczas porodu...
Liczę jednak po cichu, że tak się nie stanie i dane mi będzie uniknąć tego paskudnego bólu...